piątek, 19 lutego 2010

Mąż mojej siostry

Dzisiaj bardzo nietypowo. Zamiast recenzji opowiadanie. Udostępnione dzięki uprzejmości jego autorki - Justyny Białowąs. Zapraszam do lektury.

***

Mąż mojej siostry


Moja starsza siostra bierze urlop dziekański i wyjeżdża do Stanów, gdy ma 22 lata. Ja mam 7. Po roku przychodzi pierwsza paczka z prezentami. Po dwóch, mama w środku nocy odbiera od niej telefon i mówi nam, że za kilka dni Ilona wychodzi za mąż.

Mama jest wystraszona, ojciec nic nie mówi, a mnie interesuje, jak oni się poznali. Historia okazuje się fajna, mogę opowiedzieć w szkole koleżankom. Mike, Amerykanin, lat 34, był klientem biura podróży, w którym pracowała moja siostra. Ilona parę dni wcześniej dowiedziała się, że nie ma szans na zalegalizowanie swojego pobytu w Stanach, nie było więc mowy o kontynuowaniu nauki. Mama tęskniła, ale odradzała jej powrót do Polski. Mimo to, Ilona zaczęła powoli pakować walizki. Nastrój był grobowy. Mike’owi, który planował wyjazd na Ukrainę, życzyła miłej podróży. Wystawiając mu bilet dodała, że sama w życiu by tam nie pojechała, bo Ukraińcy w okrutny sposób wymordowali rodzinę jej dziadka. Mike’owi Ilona spodobała się od razu i specjalnie podał złe dane do biletu. Wrócił do biura po trzech dniach i zaprosił ją na obiad.

Ilona zgodziła się od niechcenia. W liście, który otrzymujemy kilka dni po telefonie, czytamy, że na szczęście, Mike bardziej Ukraińcem się czuje, niż nim jest. Z naszego punktu widzenia to 100% Amerykanin: z Ukrainy do Stanów przyjechał wiele lat temu jego dziadek ze strony ojca, a dziadek ze strony matki mniej więcej w tym samy czasie przypłynął z Francji. I tak siostry Mike’a czuły się trochę Francuzkami, a Mike identyfikował się z Ukrainą. Skończył slawistykę i mówił biegle po rosyjsku i ukraińsku, studiował nawet chwilę w Sankt Petersburgu, Lwowie i Krakowie. Mieliśmy zatem do czynienia z człowiekiem wykształconym i interesującym.

Ilona pisze, że po kilku tygodniach znajomości, Mike „wsadził ją do samochodu i wywiózł do lasu”. Było szaro, samochód trochę grzązł w błocie. Mike zachowywał się dziwnie i nie chciał powiedzieć, o co chodzi. Ilonie przypomniały się wszystkie opowiadane w domu historie o mordach ukraińskich, zwłoki naszej rodziny zakopane w gnoju, dzieci przybite bagnetem do drzewa i kobiety, którym wszywali do brzucha kota. Gdy Mike zatrzymał się na jakiejś polanie, Ilona spanikowała i powiedziała, że w życiu nie wysiądzie. Wtedy wyjął pierścionek i się oświadczył. Jesienny las miał być romantyczną scenerią.

Klika dni po telefonie Ilony przychodzi obiecane zdjęcie jej męża – jest małe i pokazuje w zasadzie tylko tył jego głowy. Dopiero miesiąc później docierają do nas ślubne fotografie. Mike wygląda pięknie, ma czarne gęste włosy związane w kucyk i przypomina Indianina. Wyjazd na Ukrainę odwołał zaraz po pierwszej randce z Iloną i 4 miesiące po ślubie przyjeżdżają do Polski.

Mam już 10 lat i jestem dumna, że moja siostra ma męża z Ameryki. Mama się denerwuje. Powtarza ojcu „niech ci tylko nie przyjdzie do głowy mówić nic o Ukrainie, pamiętaj, że Twoja rodzina uciekła i nic się jej nie stało. Z nas dwojga, prędzej ja powinnam to wypominać, a nie mam takiej potrzeby. I mój ojciec zawsze nam powtarzał: nie jedźcie tam i w ogóle o tym nie rozmawiajcie. Nie ma o czym.” Tata macha na to ręką.

Mike zjednuje sobie naszą rodzinę. Dzięki temu, ze zna rosyjski i ukraiński, szybko zaczyna mówić po polsku. O stosunkach polsko-ukraińskich rozmawia się po drugim piwie, na zasadzie: to prawda, Ukraińcy mordowali Polaków, ale Polacy odpłacali pięknym za nadobne.

Dwa lata później rodzi się im syn i nazywają go Martin. Imię cieszy wszystkich. Ilonę – bo tak nazywał się bohater jej ulubionego filmu o wampirach, mojego tatę – bo po polsku to Marcin, czyli tak, jak nazywał się jego własny ojciec i Mike’a – bo wieś na Ukrainie, z której pochodził jego dziadek, nazywa się Stary Martynicz. Gdy Marcin podrasta, Mike nalega na amerykańsko-ukraińską podstawówkę. Dodatkowo, Marcin będzie chodził jeszcze dwa razy w tygodniu na lekcje polskiego.

Problemy w małżeństwie Ilony następują równolegle ze zwiększeniem polskich publikacji na temat mordów ukraińskich. Ojciec kupuje wszystko jak leci i razem z moją siostrą stają się ekspertami w tej dziedzinie. Gdy Ilona z rodziną przyjeżdża co roku do Polski, mama stara się opanować sytuację: zmienia tematy rozmów, kłóci się z ojcem i Iloną, żeby o tych mordach rozmawiali na osobności albo w sposób neutralny. Jak rozmowa toczy się źle, mama sama w końcu zaczyna tych Ukraińców bronić. Mówi, że my ich strasznie katowaliśmy i że UPA też miało swoje racje. Ale nie udaje się jej na przykład zapobiec temu, że podczas kąpieli Mike przestudiował publikację, która zostawiła tam przez pomyłkę Ilona: obszerny album fotograficzny pt. „Bestialskie mordy UPA dokonane na Polakach w latach 1942-44.”

Gdy mam 17 lat, Mike dojrzewa do podróży, z której zrezygnował, zakochując się w mojej siostrze. Zabieram się z nimi i udziela mi się nastawienie domowe – że jadę w nieznane, zapuszczam się w najniebezpieczniejsze tereny. Od czasów wojny, rodzina jechała tam tylko po złoto. Wujkowie udzielają rad, spośród których zapamiętujemy przede wszystkim to, że nie możemy tam jechać samochodem, bo ukradną, ani jeść potraw z majonezem, bo na pewno zepsuty.

Lwów jest piękny, bezpieczny i przecież jeszcze taki nasz. No, ale potem trzeba odwiedzić Stary Martynicz. Przyjeżdża stara Łada, a w niej krewni Mike'a: Iwan i Igor, dwóch identycznych mężczyzn po pięćdziesiątce. Ogorzałe twarze i złote zęby. Później trzygodzinna lepka podróż do Starego Martynicza. Wysiadamy przed wiejskim wybielonym domem, a tam stoją w rzędzie dwie rodziny, jakieś 16 osób, wszyscy w białych koszulach oraz czarnych spodniach i spódnicach, od staruszków po małe dzieci. Z każdym całujemy się trzy raz w policzek, robimy w tym rzędzie zdjęcie obok studni i wchodzimy. W domu długi zastawiony stół, na każdej ścianie ciemne dywany. Mike przekazuje najstarszemu gospodarzowi prezenty, wzruszeniom nie ma końca. Marcin zaczyna bawić się z dziećmi, mówi przecież biegle po ukraińsku. My z Iloną trzymamy się coraz bliżej siebie.

W końcu sadzają nas przy stole. Zapadamy się na tapczanie pod ścianą z dywanem. Nie mogę brać udziału w rozmowie, bo ukraiński tylko rozumiem, po rosyjsku też nie mówię. Co rusz podstawiają nam pod nos talerze i powtarzają „kuszaj, kuszaj”. Są tak przejęci i chcą tak dobrze, że zjadamy dwa raz ponad nasze siły i zaczynamy kieliszek za kieliszkiem pić najzdrowszy samogon na świecie. Czujemy, że odbębniłyśmy swoje, Mike jest z nas zadowolony.

Budzę się o 5 rano, bo Ilona rzyga na podwórku. Otacza ją cała rodzina, chmara dzieci i wszyscy chcą pomóc. Podbiegają też kaczki i gęsi i zaczynają dziobać to, co Ilona wymiotuje. Na koniec przybiega sam gospodarz i daje Ilonie szklankę samogonu: to najlepsze lekarstwo. Ilona zaczyna rzygać jeszcze bardziej. Mike robi się na nią zły.

Wyrabiamy plan podróży ze chorą i wściekłą Iloną. Odwiedzamy jeszcze jakąś kuzynkę Mike’a w Stanisławowie. Wchodzimy na piechotę na ósme piętro, bo winda działa tu tylko godzinę rano i wieczorem. Ciotce gęba się nie zamyka, mówi szybko po rosyjsku, więc zupełnie nic nie rozumiem. Ilona natomiast tak i w którymś momencie słyszę jak słodko zwraca się do Mike’a po angielsku, tak żeby nikt nie zrozumiał: „Jeżeli natychmiast stąd nie wyjdziemy, to powiem tej babie, że jest suką.” Mike nic nie daje po sobie poznać, ale wychodzimy. Bez słowa wsiadamy do łady i w ciszy jedziemy w Karpaty. Mike, który jest od lat niedzielnym malarzem, będzie uwieczniał piękno natury ukraińskiej. Mamy przystanki na rzyganie Ilony – wtedy w końcu mówi mi, że ciotka rozprawiała o okrucieństwie Polaków w czasie wojny. O tym, że znęcali się nad UPA i że tego nie można wybaczyć.

W górskiej chatce ja też już wymiotuję. Mike nie może na nas obydwie patrzeć, bierze akwarele i idzie w góry. Mówi, że jeżeli chcemy się umyć, możemy iść do rzeczki obok. Rzeczka płynie przez środek wsi i sięga nam do kostek. Jakaś Ukrainka się lituje i przynosi nam wiadro wody ze studni. Nam jest coraz gorzej i słabiej. Pomagamy się sobie umyć nawzajem w misce i wpadamy w stan otępienia: cały dzień i całą noc. Mike wraca z malunkami do domu i nawet do nas nie zagląda. Na drugi dzień odwozi nas na dworzec do Lwowa, żebyśmy mogły wrócić do domu, a sam jedzie z powrotem na wieś i siedzi tam jeszcze tydzień z Marcinem.

Rodzice są przerażeni, gdy nas widzą. Wyglądamy, jakbyśmy były na wojnie. Obydwie nie możemy normalnie jeść jeszcze przez tydzień. Od tego momentu, gdy Ilona z rodziną przyjeżdża do Polski, Mike spędza u nas w domu tylko kilka dni i wyrusza na Ukrainę. Marcin jest też zobligowany do pobytu w obydwu krajach. W Polsce czuje się lepiej, ale mówi coraz gorzej w naszym języku. Za to płynnie czyta i mówi po ukraińsku. W niewytłumaczalny sposób już nikt w mojej rodzinie nie widzi w Mike’u Amerykanina. Zresztą on sam rozmowach markotnie wypowiada się o Ameryce, woli rozprawiać np. o problemach Wołynia. Denerwuje się, gdy u nas w domu źle mówi się o UPA i ma coraz więcej do powiedzenia na temat okrucieństwa Polaków. Przywozi mojemu ojcu kubek z wizerunkiem Bandery.

Rozwodzą się z Iloną jakiś czas później. W rodzinie panuje przekonanie, że moja siostra spędziła ponad 10 lat z Ukraińcem.

środa, 10 lutego 2010

Prowadź swój pług przez kości umarłych

Prowadź swój pług przez kości umarłych
Olga Tokarczuk
Wydawnictwo Literackie 2009

***

Zmęczyłam, bo inaczej nie można tego nazwać, nową książkę Olgi Tokarczuk. Z chęcią do niej sięgnęłam po wcześniejszych lekturach Prawieku i Domu dziennym i niestety zawiodłam się dość mocno.

Historia z Kotliny Kłodzkiej opowiedziana przez emerytowaną (choć jeszcze czasem pracującą) nauczycielkę języka angielskiego, tłumaczkę poezji Blake'a i miłośniczkę zwierząt - panią Janinę (co nie cierpi swojego imienia) Duszejko. A nie mogę zapomnieć przede wszystkim astrolożkę, czytającą z gwiazd co się zdarzyło lub zdarzy. Właściwie to historia jednego roku z jej życia, a równocześnie historia morderstw lokalnych myśliwych, którzy giną w niewyjaśnionych okolicznościach w tej malutkiej, przygranicznej, wydawałoby się spokojnej osadzie. Kto za tym stoi, czy jak sugeruje nasza bohaterka i narratorka tej książki jest to zemsta za ich uczynki wobec zwierząt? A jeśli tak to czyja?

Niestety w trakcie lektury tej książki wcale nie czekałam z wypiekami na twarzy kiedy uzyskam odpowiedź na te pytania. Co gorsza od początku nie miałam wątpliwości, że taka właśnie ona będzie. Wydawca pisze o tej książce "Thriller moralny, który do ostatniej strony trzyma w napięciu". Nie wiem kogo, ale nie mnie. W zasadzie jest to ostatnia rzecz, jaką bym o tej książce napisała. Bo jest to książka po prostu nudna. Ze splotu przewidywalnych wydarzeń okraszonych banalnymi wynurzeniami bohaterki zamiast refleksji nad krzywdą, jaka dzieje się zwierzętom pozostało mi uczucie niedosytu. Czegoś czym ta książka mogłaby być, a czym nie jest.

Ktoś napisał na jakimś forum, że to grafomański zakalec. Może tak ostro bym nowej pozycji pani Olgi nie oceniła, ale szczerze pisząc, miałam nadzieję na coś zupełnie innego.