wtorek, 9 marca 2010

Skazani na ciszę

David Lodge
Skazani na ciszę
wyd. Dom Wydawniczy Rebis 2008


***

To moja pierwsza książka brytyjskiego pisarza, o którym mówi się, że jest mistrzem powieści uniwersyteckiej. Dostałam ją w prezencie od fanów jego powieści i nie zawiodłam się.

"Skazani na ciszę" to historia emerytowanego profesora lingwistyki, który boryka się ze swoim starzeniem, ze śmiertelnością oraz z ułomnością, która zdaje się bardzo utrudniać mu codzienne życie - powolnym głuchnięciem. Nie tylko spektakl teatralny, bankiet, ale także każda rozmowa towarzyska, czy zwykła domowa paplanina żony bywa dla niego wyzwaniem, a niezrozumienie rozmówcy wstępem do serii pomyłek. Mimo tego bohater stara się patrzeć na swoje życie autoironicznie i zachowywać do rzeczywistości taki charakterystyczny, anglosaski dystans. Cały klimat książki jest zresztą bardzo, bardzo angielski.

Osią powieści jest spotkanie z "dość oryginalną" doktorantką z Ameryki (typowe zetknięcie Ona - młoda Amerykanka, On - dystyngowany Angol, znane np. z "Rybki zwanej Wandą"), która prosi o pomoc w pisaniu pracy na temat listów pożegnalnych samobójców. Oczywiście ich relacja wykroczy poza sprawy językoznawstwa, ale nie będę uprzedzała, czym zakończy się ta znajomość i czy szalonej, ponętnej studentce uda się namieszać w uporządkowanym świecie profesora.

Generalnie książkę polecam, szczególnie zwolennikom angielskich klimatów. Ja sama z pewnością nadrobię lekturę innych powieści Lodge'a.



"Później Sylvia Cooper, żona byłego kierownika wydziału historii, wciągnęła mnie w konwersację w rodzaju tych, kiedy interlokutor mówi coś, co brzmi jak cytat z dadaistycznego wiersza, albo jednego z niemożliwych zdań Chomsky'ego, ty mówisz "Co?" albo "Słucham?", a interlokutor powtarza swoje słowa, które za drugim razem nabierają banalnego znaczenia.
- Żyliśmy dostatnio we Francji i bydło na gorąco pędziliśmy rykszą do lasu w kaszy letników, ryjąc bransoletami.
-Co?
- Powiedziałam, że kiedy byliśmy ostatnio we Francji, było tak gorąco, że spędziliśmy większość czasu w naszym letnim domku, kryjąc się za roletami.
- Ach, było tak gorąco, tak? To musiało być lato dwutysięcznego trzeciego.
- Tak, piliśmy mleko z korniszona i śliwowicę, ale będzie pogrom chórzystów niestety.
- Słucham?
- Byliśmy niedaleko Carcassonne. Śliczna okolica, ale wszędzie ogromne tłumy turystów niestety. (...)"