wtorek, 29 czerwca 2010

Prochy Angeli
Frank McCourt
wyd. Albatros 2007 r.

***

O tej powieści chciałoby się napisać rzecz ujmująca i na tym skończyć. Ale to nie Twitter i ograniczenia znaków nie ma. Powieść irlandzkiego zmarłego już pisarza jest jego bardzo późnym, acz wyjątkowo udanym debiutem. Debiutem za który 66 letni Frank McCourt otrzymał w 1997 roku Nagrodę Pulitzera. Autobiograficzną opowieścią o trudach i urokach dzieciństwa i dorastania irlandzki pisarz zachwycił i wzruszył miliony czytelników. W tym oczywiście mnie.

Frank - bohater powieści - urodził się w irlandzkiej rodzinie w Stanach Zjednoczonych w okresie wielkiego kryzysu. Rodzice Franka, kompletnie nieporadni emigranci byli zmuszeni z powodu braku jakichkolwiek środków do życia wracać do ojczyzny, gdy ten miał 4 latka. Niestety w przedwojennej, biednej Irlandii również nie czekało na nich rodzinne szczęście. Skrajna nędza, alkoholizm ojca, głód, śmierć rodzeństwa to warunki w jakich dorastał mały Frank i jego młodsi bracia. Tyle, że Frank innego życia nie znał i nawet pomimo tych nieludzkich warunków był po prostu zwykłym, małym urwisem lubiącym zabawy z braćmi, grę w piłkę z kolegami ze szkoły, czytanie książek.

Ta powieść to świat przygód dorastającego dziecka, ale też próba zrozumienia i opisania przez młodego chłopca irlandzkiej i katolickiej duszy. W wieku lat 14stu Frank idzie do pracy i zaczyna zarabiać na bilet na statek do Stanów, aby zrealizować swoje marzenie o godnym życiu.
Jak wiadomo z drugiej części autobiografii pt. "Nauczyciel" McCourt kończy w Stanach studia i do emerytury zajmuje się nauczaniem.

Powieść napisane jest w sposób bardzo zabawny, ciepły, wzruszający. Poza tym daje nadzieję wszystkim tym, którzy marzą o pisaniu książek, że na ten pierwszy raz właściwie nigdy nie jest za późno.

***

"Księża i nauczyciele mówią, że po bierzmowaniu jest się prawdziwym żołnierzem Kościoła, co pozwala umrzeć i zostać męczennikiem gdyby na przykład najechali nas protestanci, mahometanie, czy jakikolwiek inny gatunek pogan. Znowu umieranie. Mam ochotę wyjaśnić im, że nie będę mógł umrzeć za wiarę, bo jestem już zamówiony na śmierć za Irlandię.
- Żartujesz chyba? - pyta Mikkey Molloy. - To całe umieranie za wiarę to lipa. Mówią tak tylko, żeby nas przestraszyć. Z Irlandią tak samo. Teraz już nikt za nic nie umiera. Całe umieranie już się odbyło. Nie zginąłbym ani za wiarę, ani za Irlandię. Mógłbym najwyżej umrzeć za moją mamę, ale nic więcej.
Mikey wie wszystko. Ma prawie czternaście lat, ataki drgawek i wizje. (...)"